wtorek, 21 lipca 2015

Islandia vs my

Islandia była moim marzeniem od dawna, chciałam ten kraj po prostu zobaczyć, poczuć, przeżyć doświadczyć go. O tym, że tam w najbliższym czasie pojadę, nie miałam pojęcia. Spontaniczna decyzja, kupno biletu i w drogę. Ale to, że przy okazji wraz z przyjaciółmi pojawię się w islandzkich wiadomościach, nawet przez myśl mi nie przeszło;] Dałam się też zaskoczyć kilkoma innymi kwestiami, o których słów kilka poniżej:) Samochód 4x4 - wypożyczony. Ciepłe ciuchy - wzięte. Gruby śpiwór - obecny. Buty trekingowe - spakowane. Informacje na temat kraju - ogarnięte. Czy coś mogliśmy pominąć? Nieeee....:) A jednak.

Nasza wyprawa trwała tydzień, polecieliśmy lotem z Gdańska do Keflaviku na początku lipca. Dokładny plan zwiedzenia wyspy chcieliśmy ustalić wspólnie na miejscu, bo każdy jechał z innymi oczekiwaniami, a przed podróżą nie znaliśmy się wszyscy, więc nie było jak sprawy przedyskutować. Wiedzieliśmy na pewno, że udało nam się przechytrzyć los i wypożyczonym autem z napędem cztery na cztery wjedziemy wszędzie, gdzie dusza zapragnie. Tak wyczytaliśmy w mądrych przewodnikach i w taką wersję niemądrze uwierzyliśmy. I tu zaskoczenie numer jeden. Otóż nasza Kia Sportage nadawała się jedynie na tzw. jedynkę, czyli główną drogę Islandii, obiegającą wyspę dookoła. Nie powiem, doznania, jakich można doświadczyć z tej perspektywy też są niekiepskie, ale o wjechaniu w środek wyspy mogliśmy zapomnieć. Marzyła nam się Askja, ale dotrzeć tam nie było opcji, chociaż podjęliśmy taką próbę. Dopiero teraz powrocie z wyspy widzę, że to naprawdę nie miało szans się udać:) Auto 4x4 owszem, ale koniecznie terenowe.
nasze urocze miejskie autko;]
Przy okazji samochodu dodam jeszcze, że warto ubezpieczyć przednią szybę. Jeżdżąc po Islandii macie prawie gwarancję tego, że szyba prędzej czy później oberwie kamieniem. Nasza oberwała, pęknięcie szło centralnie przez pół szyby, więc trzeba było to dorzucić do kosztów.

Kolejna zaskakująca kwestia:) Spanie na dziko. Oczywiście, wszędzie jest napisane, ze na Islandii można rozbijać się gdzie dusza zapragnie, jeśli nie jest to teren prywatny czy park narodowy. Ja bym do tej listy miejsc zakazanych dorzuciła jeszcze ocean. Tam też nie warto się rozbijać, chyba, że ktoś lubi adrenalinkę. Jako ze my lubimy, właśnie tam rozbiliśmy się drugiej nocy. Co prawda nieświadomie, ale jednak. Było już późno, koło 2-3 nad ranem, znaleźliśmy ładną polankę z kilkoma niewielkimi strumykami dookoła - idealnie. Dzikie kuce biegają, mewy skrzeczą, słońce zachodzi (a może już wschodzi?), jest super.

Świetnie przygotowani, oczytani turyści kładą się spać w ciepłych ciuchach i ciepłych śpiworach, bo o Islandii przecież wiedzą wszystko i nie dadzą się zaskoczyć takim banalnym problemem, jak zimne noce. I faktycznie, zimno nas nie zaskoczyło. Ale zaskoczył nas przypływ. Niby to nic nieoczekiwanego, przypływy są regularne jak dzień i noc, więc miał prawo ów przypływ akurat i tej nocy przyjść. I tym sposobem rano obudziliśmy się na wyspie, a nie na polanie. Otoczeni z czterech stron wodą głęboką na kilka metrów i szeroką na metrów kilkanaście, której w dodatku wciąż przybywało. Z początku było to przezabawne, z czasem jednak perspektywa kurczącej się przestrzeni zielonej i spłacania samochodu, który od głupoty ludzkiej ubezpieczony nie jest, zaczęła mnie jednak stresować. Szybki telefon na policję - jakie są szanse na ewakuację? Otóż żadne:) Nam w razie czego pomogą, ale auto raczej pochłonie ocean. Polecili nam czekać do godziny 10, wtedy poziom wody jest najwyższy. Jeśli do tej pory nas nie zaleje, możemy śmiało napisać sobie na czole: "Głupi ma szczęście";]
tak to wyglądało w ujęciu tv
W międzyczasie gdzieś na przeciwległym brzegu zatrzymał się oznakowany samochód. Z samochodu wysiadł pan z kamerą. Dobry obiektyw naszego kolegi uchwycił napis na samochodzie: RÚV - Fréttir, czyli islandzka telewizja, wiadomości. Bohaterami facebooka staliśmy się dość szybko, bo dość szybko materiał o nas znalazł się na ich fp. Komentarzy i lajków było sporo, na szczęście wszystkie po islandzku, więc niewybrednych epitetów nie musieliśmy słuchać;] Sytuacja mimo wszystko zaczęła nas coraz bardziej bawić, bo tylko telewizji nam tu jeszcze brakowało. Mieliśmy ze sobą grill i mięso, kuszące było zrobienie sobie śniadania na wyspie. Czas mieliśmy, tylko apetytu brak;D Pan z kamerą cierpliwie czekał na rozwój wypadków (chociaż akcja była mało wartka, cóż można robić na wyspie), ale po pewnym czasie się poddał, zwinął sprzęt i pojechał. Woda po osiągnięciu stanu krytycznego również zaczęła opadać, w ciągu dwóch godzin pojawił się suchy ląd, zapakowaliśmy się od auta i opuściliśmy wyspę, nazwaną przez nas i na naszą cześć Wyspą Idiotów (przypomniała mi się jeszcze nasza wieczorna rozkmina: skąd na tej trawie tyle wodorostów i muszli?). Jednak intuicja dziennikarska nie zawiodła ekipy z RÚV, która zdążyła nas jeszcze złapać, nim pojechaliśmy dalej igrać z żywiołami Islandii. Szybki wywiad, uśmiech do kamery i w drogę:) Ja ograniczyłam się tylko do uśmiechania, ale panowie udzielili rzetelnego wywiadu;) Po powrocie do kraju Wojciech przejrzał archiwum wiadomości i oto jest: pełen reportaż z naszej przygody. Ja wiem, nie ma się czym chwalić, gdy telewizja obcego kraju przyłapuje cię na skrajnej głupocie i jeszcze publikuje materiał o tym w głównym wydaniu wiadomości... Ale morał idzie w świat: nie rozkładaj namiotu na oceanie, nawet na Islandii da się znaleźć kilka bezpieczniejszych miejsc na nocleg:)
czarne żarłoczne plaże

Unikać na Islandii warto na pewno także off-roadu. Przede wszystkim z szacunku dla kraju i przyrody, ale pomaga to uniknąć także sporych kosztów związanych z wyciąganiem auta z tarapatów czy płaceniem mandatów. Nasz samochód oczywiście w takie tarapaty się wpakował, bez wnikania w szczegóły - za ratunek pomoc drogowa zaśpiewała sobie 4 tysiące euro. Sporo, rzekłabym. Rozwiązania szukaliśmy więc gdzie indziej. Dość szybko udało się znaleźć Islandczyka, który swoim terenowym autem z wyciągarką wydobył naszą miejską brykę z odmętów czarnego żwiru. Za butelkę Absoluta. Cena wysoka, ale niech ma;) Off-road to też kosztowna impreza, mandat w przeliczeniu na nasze złotówki może sięgać kilkudziesięciu tysięcy. A policja i mieszkańcy są niezwykle przeczuleni na tym punkcie i słusznie - gdyby każdy chętny orał ich kraj terenowym samochodem, z Islandii niewiele by zostało. Czyli - uważajcie, gdzie kierujecie swój pojazd. Przez wzgląd na piękno wyspy, jej przyrodę, ale też własne portfele.
A skoro jesteśmy przy przestrogach, dorzucę też rzecz oczywistą, ale wartą podkreślenia. Na Islandii faktycznie jest zimno. I wieje. Nasz samochód mało nie stracił drzwi, gdy zaparkowaliśmy na jednym z punków widokowych na fiordach i próbowaliśmy wyjść, by zrobić pamiątkowe zdjęcie. Wieje faktycznie tak silnie, że wyrywa drzwi, doczytaliśmy się tego potem w informacjach dołączonych do naszego ubezpieczenia;) Czapka i rękawiczki obowiązkowo do wzięcia. I coś na owady, są bardzo upierdliwe.
Warto dodać, więc dodam - Islandia jest dość drogim krajem. Ale nie polecam brać ton jedzenia z Polski. Będąc w gościach warto jeść to, co gospodarz. Aspekt kulinarny to dla mnie ważna część każdej podróży, nawet jeśli jem chleb z masłem, jest to chleb islandzki i masło islandzkie. Kawa, którą codziennie muszę pochłaniać w sporych ilościach, kosztowała k.300-400 koron, czyli ok.12 złotych. Obiad to koszt rzędu kilkudziesięciu złotych (raczej górna granica:). Nocleg na polu namiotowym ok. 45 złotych, w hostelu k. 100-200 złotych od osoby. Bilet lotniczy - mój kosztował niecały tysiąc z dodatkowym bagażem 32kg. Samochód k. 4400 zł/ tydzień do podziału na 4 osoby, paliwo koło 1200zł. Można doliczyć dodatkowe atrakcje, takie jak wstawianie nowej szyby:) lub po prostu wykupić dodatkowe ubezpieczenie.

A co warto zobaczyć na Islandii? Może powiem po prostu, co my zobaczyliśmy:)